piątek, 19 października 2012

Szósty


-Dzięki- dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, ściągając z siebie moją bluzę.
-Nie. Weź ją- patrzyła się na mnie z niezrozumiałym uśmiechem na twarzy.- Powód do następnego spotkania.- spuściła głowę chcą ukryć czerwone policzki.
-Aha. Na razie.- odwróciła się, a potem zniknęła za drzwiami.
-Justin! Gdzie do cholery jasnej byłeś?- ojciec jak zawsze kiedy wracałem później niż o dwudziestej drugiej bez zapowiedzi wściekał się tak ze jego twarz przybierała kolor świeżo wyrwanych buraków.
-Na plaży.- wzruszyłem ramionami i ominąłem go zwinnie.
-Ale czemu tak późno?!- nie dawał za wygraną i szedł za mną krok w krok.
-Bo musiałem kogoś odprowadzić- jego kroki odbijały się w mojej głowie niczym echo.
-Z kim ty się do cholery włóczysz?!- jego dłoń uderzyła w stolik który stał na korytarzu, a na nim wazon. Wazon jak możecie się spodziewać roztrzaskał się na kawałki uderzając o podłogę.
-Z koleżanką!- odwróciłem się do niego przodem, a ojcu od razu zniknął kolor z twarzy i przybrał normalną postawę.
-Z kim?- jego głos był niedowierzający, a oczy błyszczały się z radości.
-Nie ważne.- zatrzasnąłem mu drzwi przed nosem, a sam rzuciłem się na łóżko stawiając koszyk obok niego.- Zgłupiałem.- wymamrotałem obracając się na plecy.- Zgłupiałem.- powtórzyłem, a na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech.- Tylko się nie zakochaj.- zamknąłem oczy w nadziei że Morfeusz zabierze mnie do krainy snów.

Vanessa

Skradając się cicho miałam nadzieję że nic, a przynajmniej nikt mnie nie usłyszy.
-Gdzie byłaś?- marząc czoło chciałam wypatrzeć w ciemnościach jakąkolwiek postać. Po paru sekundach wypatrzyłam zarys mojego ojca.
-Na plaży.- wyprostowałam się, a torba upadła na ziemię z hukiem.
-Z kim?- postać zaczęła okrążać mnie.
-Z kolegą.
-To jego bluza?- pociągnął delikatnie za kaptur szarej bluzy.
-Tak… A czemu pytasz?
-Kto to?- zszedł z tematu, a ja nie miałam najmniejszego zamiaru, aby udzielić mu odpowiedzi na to pytanie.
-Mogę iść do pokoju?
-Kto to?- powtórzył pytanie.
-Znasz go. Idę.- odeszłam od niego szybkim krokiem kierując się po schodach do mojego pokoju. Poszłam pod prysznic i miałam nadzieję że zimna woda zdejmie choć trochę snu z moich powiek, jednak nic to nie dało. Susząc włosy postanowiłam kupić sobie suszarkę na baterie bo ta nie pozwala mi biegać po całej łazience.
Cisnęłam swoją głowę w poduszki, a resztę ciała próbowałam przykryć kołdrą, jednak nie udawało mi się to. Położyłam się na boku i dopiero teraz poczułam ciepło na swoim ciele.
-Tylko się nie zakochaj…- szepnęłam, a zaraz potem usnęłam.

*

Na policzku poczułam coś mokrego. Otworzyłam leniwie oczy i dopiero teraz uświadomiłam sobie że Kudłaty natarczywie „całuje” mnie po policzku.
Delikatnie odepchnęłam od siebie psa, a sama ruszyłam do łazienki. Myjąc ząbki znowu po głowie chodziły mi piosenki , więc wywijałam po całej łazience tyłkiem. Potem przyszedł czas garderoby. Wyjrzałam za okno. Ponuro… Deszcz, wiatr i ogółem chyba chłodno. Niedbale związałam włosy i zeszłam schodami na śniadanie. Rodzice zawzięcie dyskutowali kto to mógłby być za chłopak. Jednak, ani jedno nie utrafiło ze to Justin.
-Vanessa dzisiaj przespacerujesz się do państwa Bieberów i powiesz im że zapraszamy ich dzisiaj na kolację. Tylko nie zapomnij powiedzieć że Justin też ma przyjść. Zmykaj.- spojrzałam odruchowo na zegarek. Pierwsza dwadzieścia. Ile ja spałam?
Poszłam na górę i jakoś ogarnęłam moje włosy. Założyłam okulary, zbiegłam po schodach, wzięłam parasolkę, a na nogi nałożyłam trampki. Włożyłam kaptur i słuchawki. Po pewnym odcinku drogi słysząc rytm wolnej piosenki zaczęłam rytmicznie przyskakiwać kałuże, które utworzyły się na chodniku. W końcu złożyłam parasolkę i nie przejmując się ulewą, która jeszcze pół godziny temu była mżawką zaczęłam biec w stronę domu Bieberów.
-Cześć.- chłopak uśmiechnął się niepewnie i zaprosił gestem ręki do środka.- Coś ty robiła w takim deszczu z parasolką, którą miałaś złożoną?- chłopak uśmiechnął się szeroko. Widząc że trzęsę się z zimna posadził mnie na kanapie i dał koc.
-Jest ktoś z twoich rodziców?
-Nie. I przez cały tydzień ich nie ma. A co?- przede mną postawił kubek gorącej herbaty z miodem.
-Moja mama zaprasza Was dzisiaj na kolację, ale jak ich nie ma to ja się zbieram.- chłopak zatrzymał mnie ruchem ręki.
-Zostań. Nudzi mi się.
-Ale mama się będzie martwić. Powiedziałam jej że zaraz wrócę. Muszę…- czekoladowooki przerwał mi.
-Zadzwoń.- jego mina mówiła sama za siebie.
Z przemoczonej kieszeni wydostałam komórkę. Po paru sygnałach odezwał się jej głos. Widocznie ucieszyła się z prośby jaką jej przed chwilą zaproponowałam. Ku moim oczekiwaniom zgodziła się.
-To co robimy?- poprawiłam wskazującym palcem okulary które zsunęły mi się z nosa.
-Chodź na górę.- chłopak wstał, a ja otulona w koc ruszyłam za nim. Po drodze uświadomiłam sobie nadzieje moich rodziców i zaśmiałam się pod nosem.- Z czego się śmiejesz?- chłopak odwrócił się do mnie i szedł tyłem. Jego pokój znajdował się na poddaszu. Tak na marginesie jego pokój zajmował prawie całe poddasze.
-Nie nic.- moje usta wygięły się jeszcze bardziej.
-Jestem brudny?- pokręciłam przecząco głową.- To co?
-Nie nic. Będziesz się ze mnie śmiał.- usiadłam na łóżku. Chłopak na fotelu naprzeciwko mnie. Pochylił się i oparł łokcie na kolanach.
-Nie będę.- zamachnął głową, aby odgarnąć grzywkę która wpadała mu do oczu.
-Będziesz…- chyba się zaczerwieniłam bo chłopak uśmiechnął się szeroko. Spojrzałam się na ciemne panele, którymi była wyłożona podłoga.
-Nie będę. Mów bo nie wypuszczę Cię do tego czasu, dopóki mi nie powiesz z czego się śmiałaś.- wypuściłam powietrze z ust, a zaraz potem wzięłam głęboki oddech.
-Bo moi rodzice mają chyba nadzieję że my będziemy…
-Razem?- chłopak powiedział dławiąc śmiech. Ja kiwnęłam głową twierdząco.
-No widzisz.- Justin wybuchnął śmiechem a ja położyłam się na łóżku.
-Moi też.- powiedział po chwili milczenia, a tym razem wybuchłam śmiechem. Po chwili on dołączył do mnie.
-Ale wiesz ja nic do Ciebie… Kolega…- próbowałam wytłumaczyć moje „wyznanie” jakimś sensownych argumentem, ale takich nie miałam.
-Ja też- chłopak uśmiechnął się szeroko.- A miałaś nadzieję?- chłopak przybrał poważniejszy wyraz twarzy i usiadł koło mnie.- Bo wiesz… Ja… Nie chce… Na razie.
-Ale ja nie chciałam… No wiesz… Że ty nie jesteś fajny… Nic z tych rzeczy… Bo ty jesteś fajny… Lubię Cię… Znamy się krótko…- tłumaczyłam się z każdych słów wypowiedzianych wcześniej.- Muszę iść.- wstałam i skierowałam się do wyjścia. Zbiegając po schodach rzuciłam na poręcz koc. Słyszałam za sobą kroki bruneta. Potem tylko krótkie „na razie” i zatrzaśnięcie drzwiami.
Pochyliłam się i oparłam ręce na kolanach. Po moich policzkach płynęły łzy.
-„Czego ty oczekiwałaś?”- myślałam.- „Że ty będziesz TĄ? Ty głupia! Możecie być tylko przyjaciółmi. Zabraniam Ci się zakochiwać rozumiesz?”
-Rozumiesz?- wyszeptałam już pod nosem. Mój oddech był przyśpieszony, a serce waliło jak młot. Wiedziałam że z tego nic nie wyjdzie.

Justin

Oparłem się o drzwi i przymrużyłem powieki.
-„Co ty sobie myślałeś? Że Ona będzie chciała być tą Drugą?”- po mojej głowie biegały myśli.- „Ona, ani żadna inna nie może zastąpić Ci Victorii. Ona była jedyna i drugiej takiej nie ma.”- rozczochrałem dłońmi włosy i ruszyłem do kuchni.
-Zabraniam Ci się zakochiwać.

3 komentarze:

  1. jeden wielki paradoks. uśmiecham się do komputera czytając ich dialog ..

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutne :(( Oni musza być razem !!!! Wpadłam na tego bloga przypadkowo i nie żałuję, najwyżej będę ryczeć !

    OdpowiedzUsuń