piątek, 19 października 2012

Piąty


-Pić…- z moich ust wydobyło się ciche słowo, które oddawało moje wszelkie uczucia.
Nogi dotknęły zimnych paneli, a w głowie zaczęło huczeć. Założyłam na siebie mój szlafrok i powolnym krokiem przetransportowałam się do lodówki w której znajdowała się zgrzewka wody mineralnej. Wyciągnęłam jedną butelkę, aby za jednym zamachem wypić prawie połowę.
Do domu wleciała mucha. Niby nic, ale mój tymczasowy wrażliwy słuch nie przerabiał takiej częstotliwości dźwięku co skończyło się przenikliwym bólem głowy. Gdy mucha dała mi spokój, wstawiłam wodę na herbatę, aby przygotować mój specjał na kaca. Po kolejnym drażniącym dźwięku w końcu zatopiłam moje usta w kawie z cytryną, która miała mnie wyleczyć.
-Nigdy więcej.- wymamrotałam pod nosem, wkładając kubek do zmywarki.
Niczym żółwim tempem podreptałam na górę. Jeszcze przez chwilę uległam pokusie ciepłego łóżka, ale zaraz promienie słoneczne zmusiły mnie do wykonania wszystkich porannych czynności.
Prysznic, ubranie się, makijaż pozwalający zamaskować moje sińce pod oczami i wysoko zaczesana kitka to już rutyna po takim wieczorze.
Zerknęłam na zegarek.
-O cholera.- zaklęłam pod nosem licząc na to że w najlepszym wypadku moi rodzice wrócą za godzinę. Szybko sprzątnęłam butelki i wszelki bałagan w pokoju, a cały dom „odświeżyłam” odświeżaczem powietrza.
-Jesteśmy!- jedyna myśl która przeszła mi przez głowę w tym momencie to: „Uf, wyrobiłam się”.
Wyszłam na schody na powitanie rodzicom. Ból głowy nie dawał się już we znaki, a pragnienie dało spokój.
-Cześć.- pocałowałam rodziców w policzek.
-Kochana, za to że nie rozniosłaś domu…- już miałam coś powiedzieć, ale w porę się powstrzymałam.- Jedziesz ze mną na zakupy.- dzisiaj nie, jutro tak. Chociaż to już było zaplanowane od dawna nie chciało mi się dzisiaj jechać na zakupy.
-Dzisiaj mamo?- zrobiłam minę jak gdyby małemu dziecku kazali zjeść kilo brukselek.
-Tak. Ubieraj się jedziemy.
-Ale jesteś zmęczona…- próbowałam ją jakoś zatrzymać, lecz po minie mamy wywnioskowałam że nie wolno z nią teraz zadzierać.- Dobra.- po raz kolejny tego dnia pokonałam dokładnie dwadzieścia trzy schody. Z szafy wygrzebałam turkusową sukienkę przed kolano, która idealnie pasowała do dzisiejszego gorącego dnia. W korytarzu na nogi wsunęłam białe japonki, a w między czasie na nos założyłam okulary.
-Musisz zakładać te twoje okulary? Przecież nie masz wady wzroku.- mama jak zwykle miała „ale” do moich okularów.
-Przyzwyczaiłam się.- odpowiedziałam krótko wzruszając ramionami. Nie zwracając już na mnie większej uwagi wzięła kluczyki od auta i torebkę.
Po dwudziestu minutach byliśmy w centrum handlowym. Głowa prawie nie dawała oznak jakiegokolwiek bólu co poprawiło mi znacznie humor.
Po kilku godzinnym łażeniu po sklepach i mama, i ja kupiłyśmy sobie sterty ubrań. Mama postawiła na elegancję, a ja tym razem na codzienność.
-Mamo jedziemy już?- po raz setny tego dnia zadaję to samo pytanie.
-Już chcesz jechać?- mama coraz bardziej mnie zadziwia. Po godzinnej podróży autem w ogóle nie jest zmęczona i ma jeszcze siłę biegać cztery godziny po sklepach, dźwigając przy tym torby.
-Taaak…- jak najbardziej chciałam dać po sobie poznać oznaki zmęczenia.
-To chodź.- ruszyłyśmy w stronę wyjścia. Znalazłyśmy auto po jakiś pięciu minutach bo jak zwykle pomyliły nam się rzędy.
Po powrocie do domu wzięłam swoje torby na górę, walnęłam koło łóżka, a sama wygodnie rozłożyłam się na nim.
-Szósta- pomyślałam- mam jeszcze dużo czasu.- zamknęłam powieki, a je szybko znużył sen.
Jedno oko, drugie oko i kontaktuję ze światem.
Zerknęłam na zegarek.
-Nie zdążę!- powiedziałam zrywając się z łóżka. Biegiem pobiegłam do łazienki, potem i tak wróciłam się po ubrania. Wskoczyłam pod prysznic, potem szybko wysuszyłam włosy. Założyłam na siebie białe szorty, turkusową bluzkę i rzemykowe sandałki. Na ręce wsunęłam kilka srebrnych bransoletek. Na rzęsy naniosłam tusz, a usta bananowy błyszczyk. Chcąc jeszcze szybko jakoś związać włosy spojrzałam na zegarek, który wskazywał ósmą dwadzieścia siedem.
-Trudno.- wyskoczyłam z łazienki w biegu łapiąc torebkę i ładując do niej iPhona. Moje włosy mi przeszkadzały bo co chwilę któryś zaplątywał się wokół twarzy. Odgarnęłam włosy ze skroni.
-„Okulary!”- pomyślałam.
Spojrzałam na zegarek. Ósma trzydzieści. Ruszyłam jeszcze szybciej niż wcześniej skręcając na plażę. Chłopak już tam czekał z koszem jedzenia. Zatrzymałam się i poczułam jak moje ręce się trzęsą, a całe ciało oblewa zimny pot.
-Wdech i wydech…- powtarzałam w myślach- wdech i wydech…
-Cześć.- chłopak wstał z koca gdy stanęłam obok niego. Uśmiechnął się nerwowo i pośpiesznie włożył ręce do kieszeni.- Siadaj.- zachęcił mnie ruchem ręki.

Justin

Kiedy stanęła obok mnie po moich plecach przeszedł dreszcz. Była taka podobna do Victorii. Była ubrana tak samo, jak ona teraz tutaj. Nawet buty miała podobne. Włosy. Tak samo rozwiewał je wiatr, tak samo plątały się wokół jej twarzy, albo opadały na dekolt. Nogi. Tak samo zgrabne i długie.
-Siadaj.- zachęciłem dziewczynę ruchem ręki. Denerwowałem się że palnę coś głupiego. Nazwę Ją imieniem Victorii, albo wrócą wspomnienia z Tamtego dnia.
Niepewnie usiadła obok mnie na kocu. Dziewczyna swój wzrok skierowała ku zachodzącemu słońcu. Spojrzałem ukradkiem na nią. Bryza morska odgarniała jej włosy z twarzy, a usta ułożyły w delikatnym uśmiechu.
Zacząłem grzebać w koszu który przyniosłem. Wydostałem z niego paczkę żelek. Otworzyłem je szumiącym dźwiękiem.
-Z nutellą?- dziewczyna pokiwała głową na tak, a ja swoje ręce ponownie zanurzyłem w koszu w poszukiwania słoika.
Oboje zajadaliśmy się żelkami z czekoladą.
-Śliczny zachód słońca.- mimo mojego drżącego głosu próbowałem  jakoś rozwinąć rozmowę. Chciałem, nie chciałem, ale musiałem. Zaprosiłem ją tu nie po to żeby się nudziła tylko żeby porozmawiać.
Dziewczyna uśmiechnęła się i pokiwała głową. Spojrzała się na mnie, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Odwróciła szybko wzrok.
-Czemu mnie tutaj zaprosiłeś?- wyprostowałem się gwałtownie, a sam nie mogłem wydobyć z siebie jakiekolwiek słowa.
-A… a… a czemu mnie pytasz?
-Zaprosiłeś mnie tutaj żebym przekonała się że nie jesteś takim chłopakiem za jakiego wszyscy Cię mają?- ja siedziałem i nie wiedziałem co powiedzieć. Wzruszyłem ramionami, a dziewczyna uśmiechnęła się.- Jeżeli tak, to Ci się udało.
-Nie wiem czemu Cię tutaj zaprosiłem. Może po to żebyś się przekonała że można z takim gburem jak ja porozmawiać. Nie wiem.- Spojrzeliśmy się na siebie jednocześnie.- A może po to żeby się zakolegować.- uśmiechnęliśmy się oboje. W jej brązowych zaczęły wirować iskierki szczęścia.- No to koleżanko…- oderwałem oczy od jej wzroku i wygrzebałem z koszyka jabłka. Ona zacisnęła uśmiechnięte usta i położyła się na kocu.- Chcesz jabłko?- zacząłem machać jej owocem przed nosem. Ta złapała je i wgryzła się w nie.- Skąd znasz to miejsce. Niewiele ludzi tutaj chodzi, a mając na myśli niewiele, mam na myśli siebie.- położyłem się odsuwając koszyk w dół tak ze mogłem zobaczyć twarz dziewczyny.
-Kiedyś Kudłaty mnie tutaj zaciągnął. I tam nam zostało. Chodzimy tutaj na spacery. Ta plaża jest wyjątkowa. Nie ma tutaj ludzi, pomijając Ciebie.- zaśmialiśmy się oboje pod nosem.
-Ja tutaj zawsze przychodziłem z Victorią i tak mi zostało.- dziewczyna spojrzała się na mnie z poważną miną. Przybrała pozycję siedzącą.
-Kiedy ona, no wiesz…- usiadłem obok niej. Jej twarz przybrała niewiadomy wyraz. Moja chyba też bo mała jaka osoba porusza przy mnie temat Victorii. Vanessa jest jedną z pierwszych.
-Zmarła?- brunetka pokiwała głową.- Dwudziestego drugiego czerwca.

1 komentarz: