-Pić…- z moich ust wydobyło się
ciche słowo, które oddawało moje wszelkie uczucia.
Nogi dotknęły zimnych paneli, a w
głowie zaczęło huczeć. Założyłam na siebie mój szlafrok i powolnym krokiem
przetransportowałam się do lodówki w której znajdowała się zgrzewka wody
mineralnej. Wyciągnęłam jedną butelkę, aby za jednym zamachem wypić prawie
połowę.
Do domu wleciała mucha. Niby nic,
ale mój tymczasowy wrażliwy słuch nie przerabiał takiej częstotliwości dźwięku
co skończyło się przenikliwym bólem głowy. Gdy mucha dała mi spokój, wstawiłam
wodę na herbatę, aby przygotować mój specjał na kaca. Po kolejnym drażniącym
dźwięku w końcu zatopiłam moje usta w kawie z cytryną, która miała mnie
wyleczyć.
-Nigdy więcej.- wymamrotałam pod
nosem, wkładając kubek do zmywarki.
Niczym żółwim tempem podreptałam na
górę. Jeszcze przez chwilę uległam pokusie ciepłego łóżka, ale zaraz promienie
słoneczne zmusiły mnie do wykonania wszystkich porannych czynności.
Prysznic, ubranie się, makijaż
pozwalający zamaskować moje sińce pod oczami i wysoko zaczesana kitka to już
rutyna po takim wieczorze.
Zerknęłam na zegarek.
-O cholera.- zaklęłam pod nosem
licząc na to że w najlepszym wypadku moi rodzice wrócą za godzinę. Szybko
sprzątnęłam butelki i wszelki bałagan w pokoju, a cały dom „odświeżyłam”
odświeżaczem powietrza.
-Jesteśmy!- jedyna myśl która
przeszła mi przez głowę w tym momencie to: „Uf, wyrobiłam się”.
Wyszłam na schody na powitanie
rodzicom. Ból głowy nie dawał się już we znaki, a pragnienie dało spokój.
-Cześć.- pocałowałam rodziców w
policzek.
-Kochana, za to że nie rozniosłaś
domu…- już miałam coś powiedzieć, ale w porę się powstrzymałam.- Jedziesz ze
mną na zakupy.- dzisiaj nie, jutro tak. Chociaż to już było zaplanowane od dawna
nie chciało mi się dzisiaj jechać na zakupy.
-Dzisiaj mamo?- zrobiłam minę jak
gdyby małemu dziecku kazali zjeść kilo brukselek.
-Tak. Ubieraj się jedziemy.
-Ale jesteś zmęczona…- próbowałam
ją jakoś zatrzymać, lecz po minie mamy wywnioskowałam że nie wolno z nią teraz
zadzierać.- Dobra.- po raz kolejny tego dnia pokonałam dokładnie dwadzieścia
trzy schody. Z szafy wygrzebałam turkusową sukienkę przed kolano, która
idealnie pasowała do dzisiejszego gorącego dnia. W korytarzu na nogi wsunęłam
białe japonki, a w między czasie na nos założyłam okulary.
-Musisz zakładać te twoje okulary?
Przecież nie masz wady wzroku.- mama jak zwykle miała „ale” do moich okularów.
-Przyzwyczaiłam się.-
odpowiedziałam krótko wzruszając ramionami. Nie zwracając już na mnie większej
uwagi wzięła kluczyki od auta i torebkę.
Po dwudziestu minutach byliśmy w
centrum handlowym. Głowa prawie nie dawała oznak jakiegokolwiek bólu co
poprawiło mi znacznie humor.
Po kilku godzinnym łażeniu po
sklepach i mama, i ja kupiłyśmy sobie sterty ubrań. Mama postawiła na
elegancję, a ja tym razem na codzienność.
-Mamo jedziemy już?- po raz setny
tego dnia zadaję to samo pytanie.
-Już chcesz jechać?- mama coraz
bardziej mnie zadziwia. Po godzinnej podróży autem w ogóle nie jest zmęczona i
ma jeszcze siłę biegać cztery godziny po sklepach, dźwigając przy tym torby.
-Taaak…- jak najbardziej chciałam
dać po sobie poznać oznaki zmęczenia.
-To chodź.- ruszyłyśmy w stronę
wyjścia. Znalazłyśmy auto po jakiś pięciu minutach bo jak zwykle pomyliły nam
się rzędy.
Po powrocie do domu wzięłam swoje
torby na górę, walnęłam koło łóżka, a sama wygodnie rozłożyłam się na nim.
-Szósta- pomyślałam- mam jeszcze
dużo czasu.- zamknęłam powieki, a je szybko znużył sen.
Jedno oko, drugie oko i kontaktuję
ze światem.
Zerknęłam na zegarek.
-Nie zdążę!- powiedziałam zrywając
się z łóżka. Biegiem pobiegłam do łazienki, potem i tak wróciłam się po
ubrania. Wskoczyłam pod prysznic, potem szybko wysuszyłam włosy. Założyłam na
siebie białe szorty, turkusową bluzkę i rzemykowe sandałki. Na ręce wsunęłam
kilka srebrnych bransoletek. Na rzęsy naniosłam tusz, a usta bananowy
błyszczyk. Chcąc jeszcze szybko jakoś związać włosy spojrzałam na zegarek,
który wskazywał ósmą dwadzieścia siedem.
-Trudno.- wyskoczyłam z łazienki w
biegu łapiąc torebkę i ładując do niej iPhona. Moje włosy mi przeszkadzały bo
co chwilę któryś zaplątywał się wokół twarzy. Odgarnęłam włosy ze skroni.
-„Okulary!”- pomyślałam.
Spojrzałam na zegarek. Ósma
trzydzieści. Ruszyłam jeszcze szybciej niż wcześniej skręcając na plażę.
Chłopak już tam czekał z koszem jedzenia. Zatrzymałam się i poczułam jak moje
ręce się trzęsą, a całe ciało oblewa zimny pot.
-Wdech i wydech…- powtarzałam w
myślach- wdech i wydech…
-Cześć.- chłopak wstał z koca gdy
stanęłam obok niego. Uśmiechnął się nerwowo i pośpiesznie włożył ręce do
kieszeni.- Siadaj.- zachęcił mnie ruchem ręki.
Justin
Kiedy stanęła obok mnie po moich
plecach przeszedł dreszcz. Była taka podobna do Victorii. Była ubrana tak samo,
jak ona teraz tutaj. Nawet buty miała podobne. Włosy. Tak samo rozwiewał je
wiatr, tak samo plątały się wokół jej twarzy, albo opadały na dekolt. Nogi. Tak
samo zgrabne i długie.
-Siadaj.- zachęciłem dziewczynę
ruchem ręki. Denerwowałem się że palnę coś głupiego. Nazwę Ją imieniem
Victorii, albo wrócą wspomnienia z Tamtego dnia.
Niepewnie usiadła obok mnie na
kocu. Dziewczyna swój wzrok skierowała ku zachodzącemu słońcu. Spojrzałem
ukradkiem na nią. Bryza morska odgarniała jej włosy z twarzy, a usta ułożyły w
delikatnym uśmiechu.
Zacząłem grzebać w koszu który
przyniosłem. Wydostałem z niego paczkę żelek. Otworzyłem je szumiącym
dźwiękiem.
-Z nutellą?- dziewczyna pokiwała
głową na tak, a ja swoje ręce ponownie zanurzyłem w koszu w poszukiwania
słoika.
Oboje zajadaliśmy się żelkami z
czekoladą.
-Śliczny zachód słońca.- mimo
mojego drżącego głosu próbowałem jakoś
rozwinąć rozmowę. Chciałem, nie chciałem, ale musiałem. Zaprosiłem ją tu nie po
to żeby się nudziła tylko żeby porozmawiać.
Dziewczyna uśmiechnęła się i
pokiwała głową. Spojrzała się na mnie, a na jej policzkach pojawiły się
rumieńce. Odwróciła szybko wzrok.
-Czemu mnie tutaj zaprosiłeś?-
wyprostowałem się gwałtownie, a sam nie mogłem wydobyć z siebie jakiekolwiek
słowa.
-A… a… a czemu mnie pytasz?
-Zaprosiłeś mnie tutaj żebym
przekonała się że nie jesteś takim chłopakiem za jakiego wszyscy Cię mają?- ja
siedziałem i nie wiedziałem co powiedzieć. Wzruszyłem ramionami, a dziewczyna
uśmiechnęła się.- Jeżeli tak, to Ci się udało.
-Nie wiem czemu Cię tutaj
zaprosiłem. Może po to żebyś się przekonała że można z takim gburem jak ja
porozmawiać. Nie wiem.- Spojrzeliśmy się na siebie jednocześnie.- A może po to
żeby się zakolegować.- uśmiechnęliśmy się oboje. W jej brązowych zaczęły
wirować iskierki szczęścia.- No to koleżanko…- oderwałem oczy od jej wzroku i
wygrzebałem z koszyka jabłka. Ona zacisnęła uśmiechnięte usta i położyła się na
kocu.- Chcesz jabłko?- zacząłem machać jej owocem przed nosem. Ta złapała je i
wgryzła się w nie.- Skąd znasz to miejsce. Niewiele ludzi tutaj chodzi, a mając
na myśli niewiele, mam na myśli siebie.- położyłem się odsuwając koszyk w dół
tak ze mogłem zobaczyć twarz dziewczyny.
-Kiedyś Kudłaty mnie tutaj
zaciągnął. I tam nam zostało. Chodzimy tutaj na spacery. Ta plaża jest
wyjątkowa. Nie ma tutaj ludzi, pomijając Ciebie.- zaśmialiśmy się oboje pod
nosem.
-Ja tutaj zawsze przychodziłem z
Victorią i tak mi zostało.- dziewczyna spojrzała się na mnie z poważną miną.
Przybrała pozycję siedzącą.
-Kiedy ona, no wiesz…- usiadłem
obok niej. Jej twarz przybrała niewiadomy wyraz. Moja chyba też bo mała jaka
osoba porusza przy mnie temat Victorii. Vanessa jest jedną z pierwszych.
-Zmarła?- brunetka pokiwała głową.-
Dwudziestego drugiego czerwca.
Znowu :'(
OdpowiedzUsuń