Ostatni raz rzuciłem wzrokiem na
morze. Zachodzące słońce rzucało delikatny pomarańczowy kolor na wodę. W mojej
głowie znowu pojawiły się wspomnienia.
-Tylko spróbujesz!-
Dziewczyna wyrwała się z moich obięć, uciekła kawałek i odwróciła się przodem
do mnie. Szła tyłem, a ja bacznie czuwałem, aby nie potknęła się o któryś z
kamieni.
Uśmiechnąłem się do
niej łobuzersko i przyśpieszyłem kroku. Po paru sekundach zacząłem biec, a Ona
uciekać.
-Nie!- Pisnęła na
całą plażę gdy złapałem Ją w pasie i ruszyłem z Nią w stronę wody.
-Cicho, to nie
wyrzucę Cię tak daleko.- Ona na chwilę zamilkła, ale gdy poczuła na swoich
nogach zimną ciecz znowu zaczęła krzyczeć.
-Justin! Proszę Cię!-
Już było za późno. Puściłem Ją, a ona znużyła się w wodzie po pas.- Obrażam
się.- Uśmiechnęła się i odwróciła się tyłem. Obszedłem ją i stanąłem
naprzeciwko.
-Tak?- Ona pokiwała
głową na tak, a ja przybliżyłem się do niej.- Na pewno?- Znowu pokiwała głową,
a ja musnąłem jej usta.- Jeszcze?- Dziewczyna uśmiechnęła się.
-Jeszcze.- Zacząłem
ją całować. Ona obięła moją szyję, a nogi powiesiła w pasie. Fala zarzuciła mną
tak mocno że wylądowaliśmy w wodzie. Wynurzyliśmy się, a nasz śmiech roznosił
się echem po całej plaży. Wybiegliśmy z wody, a dziewczyna zaczęła trząść się z
zimna. Na brzegu leżała moja bluza. Zarzuciłem ją na jej ramiona i obiąłem
ramieniem.
-Kiedyś Cię za to
zabiję.- Położyła swoją głowę na moim ramieniu.
-Nie będziesz miała
sumienia.- Powiedziałem trochę kpiącym głosem. Dziewczyna zatrzymała się i
spojrzała na mnie groźnie.
-Tak?- Pokiwałem
głową.- To zobaczymy.
-Już się boję.-
Uśmiechnąłem się i złapałem dziewczynę za rękę.
-To się bój. Masz czego.
Ty nie wiesz jakie o mnie legendy chodzą.
-Jakie?- Byłem ciekaw
co wymyśli.
-Nie wiesz?
-Nie.
-Udusiłam trzech
chłopaków za takie właśnie coś.- Zaśmiałem się cicho pod nosem.
-A ilu ich było
naprawdę?
-Ty będziesz
pierwszy.
-Dziękuję za to że
będę mógł mieć taki zaszczyt.
-Nie ma za co.- Nim
się obejrzeliśmy byliśmy pod jej domem.
-Zejdź na ziemię. Ona nie wróci.-
Szepnąłem i ruszyłem w stronę domu. Po kilku metrach dołączył do mnie ten pies.
Nie wiem skąd się wziął. Chodzi za mną już kilka dni.- A ty tu skąd?-
Spojrzałem się na Kudłatego. Tak go nazwałem. Jest cały w ciapki.
Dalszą drogę do domu pokonaliśmy
razem. Usiadłem na schodkach, pies ułożył się u moich stóp. Ześlizgnąłem się o
schodek niżej i głaskałem Kudłatego.
-Justin! Kolacja!- Usłyszałem głos
mojej mamy.
-Nie jestem głodny!- Odkrzyknąłem.
Po kilku sekundach usłyszałem bas ojca.
-Justin ile razy mamy Cię wołać?-
To na mnie podziałało. Nie chciałem dostać kolejnego ochrzanu od niego. Tak
naprawdę to dzięki niemu podniosłem się z tego wszystkiego. Mama miała za
miękkie serce. Pamiętam tamten dzień kiedy wszedł do mojego pokoju i zdarł ze
mnie kołdrę. Spojrzałem się na niego jak na idiotę. On mówił głośno, ale
spokojnie. To on zmusił mnie żebym w końcu wylazł z tego bałaganu. Gdyby nie on
to najprawdopodobniej do tej pory leżałbym w moi pokoju.
-Leć do domu.- Rozkazałem psu, a
ten posłusznie ruszył. Ja sam skierowałem się w stronę kuchni. Usiadłem za
stołem i czekałem na swoją porcję.
-Gdzie byłeś?- Spojrzałem się
błagalnie na mamę.- Aha.- Zrozumiała o co mi chodzi. Postawiła przede mną
porcję kurczaka. Spojrzałem się na tatę który patrzył się na mnie z zapytaniem.
-Idziesz jutro na otwarcie wesołego
miasteczka?- Nie wiem czy to ich nadzieja że kiedyś będzie tak jak przed
śmiercią Viktorii, czy tylko próba połączenia mnie z codziennym światem.
-Nie. Nie mam z kim.- Wlepiłem
swoje oczy w nogę od kurczaka którą właśnie podała mi mama.
-A Christian?- Tym razem to ona
włączyła się do rozmowy.
-Z nim nie idę.- Wzruszyłem
ramionami.
-Czemu?- Ojciec podniósł moje
ciśnienie po raz kolejny tego dnia.
-Bo nie!- Krzyknąłem zza talerza.
-Justin!- Krzyknął ojciec, a matka
skryła twarz w dłonie.
-Co?!- Wstałem od stołu odsuwając
talerz.
-Jak ty się zachowujesz?!- Ociec
rzucił nożem który miał w ręce na stół.
-Czy wy tego nie możecie zrozumieć,
ze dla mnie życie dawno straciło sens?! Cholera wbijcie to sobie do tej
pieprzonej podświadomości!- Szybkim krokiem ruszyłem w stronę korytarza.
Usłyszałem tylko słowa matki „Czy on kiedyś jeszcze będzie taki jak dawniej?”.
Więcej nie usłyszałem bo ruszyłem szybkim krokiem w stronę cmentarza. Tylko tam
czuję się bezpiecznie.
-Czemu Was tutaj ze mną nie ma? Tak
cholernie mi Was brakuje… Nasze dziecko miało by teraz cztery miesiące.
Bylibyśmy szczęśliwą rodziną. Tak bardzo chciałbym Cię przytulić, pocałować,
albo chociaż zobaczyć Twój piękny uśmiech. Co wtedy się stało? Jakie Bóg miał
według Ciebie zamiary? Żebym chociaż miał pewność, że zmarłaś spokojnie. Czemu
wtedy nie wziąłem cię za rękę i nie ruszyliśmy razem do pizzerii? Czemu nie
przyśniłaś mi się chociaż raz. Jeden jedyny raz i nie dodałaś mi otuchy? Czemu
chociaż w śnie nie mogę zobaczyć twojego uśmiechu? Sama widzisz. Ja już nie
wytrzymuję. Każdy chce mnie uszczęśliwić na siłę. Jak tylko może. Czy oni nie
rozumieją że ja tego nie potrzebuję? Że jeżeli będę chciał to sam pójdę do tego
wesołego miasteczka.- Siedziałem na ławce obok grobu Victorii i nienarodzonego
dziecka. Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową.- No tak. I tak bym poszedł bez
ciebie. Wiesz jak mi jest bez Ciebie ciężko. Każdy dzień to dla mnie udręka. O
roku szkolnym nawet nie wspomnę. Gdy wróciłem do szkoły każdy się nade mną
litował. Nawet babka od angielskiego. Tak nawet ona. Sam w to nie wierzę. A
Christian chyba zwariował. Przyprowadza mi jakieś dziewczyny do domu i ma
nadzieję że w którejś się zakocham. I tutaj tkwi problem. Ja się nie zakocham w
żadnej. Bo w każdej czynności którą wykonuję przypominasz mi się Ty. Miałbym
wyrzuty sumienia bo wiedziałbym że skrzywdziłbym Tą dziewczynę.- Podkuliłem pod
siebie nogi i przeczesałem ręką włosy.- Czy w ogóle to ja jestem tutaj
potrzebny. Nic złego, ani dobrego na tym świecie na pewno nie zrobię.-
Podniosłem głowę i zorientowałem się że na dworze jest już zupełnie ciemno. Wziąłem
głęboki oddech i wypuściłem powietrze z ust.- Na mnie już pora.- Podniosłem się
z miejsca i ruszyłem w stronę wyjścia. Nie miałem ochoty jeszcze wracać do
domu. Ruszyłem na plażę.
Usiadłem na brzegu i patrzyłem się
na szumiące morze. W tym momencie dało mi ukojenie i wewnętrzny spokój.
Vanessa
-Kudłaty już idziemy, tylko wezmę
kurtkę.- Mówiłam do swojego psa, który niecierpliwie drapał drzwi.- Mamo idę z
Kudłatym na spacer!- Krzyknęłam wychodząc na podwórko. Kudłaty ciągnął mnie w
stronę plaży. Po dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Usiadłam na pagórku i
spuściłam Kudłatego ze smyczy. Na jego szyi została obroża. Zaczął się drapać
po niej. Poluźniłam mu trochę smycz, lecz ten nie dawał spokoju.
-O nie, nie ściągnę ci jej.-
Poluźniłam ją jeszcze o jedno oczko. Ten ucieszony pobiegł w stronę morza.
Podszedł do jakiejś postaci. Ta chyba ucieszyła się na jego widok. Już szłam w
jej stronę, ale moja nieśmiałość dała za wygraną. Usiadłam spokojnie na brzegu
i czekałam na ciąg dalszy wydarzeń. Pies w pewnym momencie pochylił głowę i łapami
ściągnął obrożę. Susem przybiegł do mnie i pognał w stronę domu. Postać wstała
i obejrzała się dookoła. Ja wystraszona pognałam za psem. Ten biegł jak
oszalały aż do domu.
-Kudłaty! Co Ci odbiło? Gdzie ja Ci
teraz obrożę wyrobię?- Ten tylko zaszczekał. No kurde jemu jest wszystko jedno.
On nie wydał u jubilera pieniędzy na wygrawerowanie adresu.- Chodź.-
Pośpieszyłam psa, a ten posłusznie szedł przede mną. Weszliśmy do środka.
Kudłaty pognał na górę, a ja do kuchni, do mamy.
-Co tak wcześnie?- Mama krzątała
się po kuchni. Coś podgrzewała i znowu coś siekała.
-Kudłaty zostawił komuś obrożę. Ja
już z tym psem nie wytrzymam.- Mama popatrzyła się na mnie z uśmiechem.- No co? I tak go kocham.- Ja uśmiechnęłam się jeszcze szerzej od niej.
-Oj, ten pies wie co robi.- Mama wróciła do swoich wcześniejszych czynności.- Idziesz jutro na otwarcie wesołego miasteczka?- Popatrzyłam się na mamę jak na UFO.
-Oj, ten pies wie co robi.- Mama wróciła do swoich wcześniejszych czynności.- Idziesz jutro na otwarcie wesołego miasteczka?- Popatrzyłam się na mamę jak na UFO.
-Ja? Chyba sobie śnisz. Wiesz ile
tam będzie ludzi. Nie mam zamiaru tam iść. Prędzej spaliłabym się ze wstydu.
Pójdę kiedy indziej z Nicole i Alex. Jak będzie mniej ludzi.- Powiedziałam
spokojnie.
-Czemu ty jesteś taka nieśmiała?
Hm?- Ja wzruszyłam ramionami i ruszyłam do pianina. Zaczęłam grać dobrze znaną
mi melodię. Gdy już mi się znudziło ruszyłam na górę.
Justin
I co ja z tą obrożą zrobię? Przecież
muszę ją oddać. Jak byk jest tutaj wygrawerowany adres. A jak natknę się na
jakąś dziewczyną z tych które Chris mi przyprowadzał? Kurde no! Ale jutro chyba
wszyscy będą w wesołym miasteczku. Ale co ten pies zamierza?
pies wie co robi :) a wspomnienia o Viktorii przyprawiają mnie o łzy.
OdpowiedzUsuńZnowu :'(
OdpowiedzUsuńPłacze to był muj pierwszy blog jakiego czytalam , znalazłam go przypadkiem i nie żałuje i płacze i płacze i płacze wrucilam tu po niecałym roku chodź przeczytałem juz tyle bloguw to ten utkwi w mojej pamięci na zawsze po prostu się w nim zakochalam i jest jednym z 3 przy kturym się popłakałam on jest naprawdę wzruszający i nvm co mogę jeszcze sac po prostu kofam :,( <3
OdpowiedzUsuń