-Jedziemy na pogotowie bo może być
złamana.- po długiej dezaprobacie pani White zdecydowała o przetransportowaniu
Vanessy.
-Mamo… A nie możesz sama tego
zaopatrzyć? Przecież jesteś lekarzem…- dziewczyna ostrożnie zmieniła pozycję na
siedzącą. Jej wyraz twarzy mówił że boli ją chociaż wpierała wszystkim że to
nic takiego.
-Ale nie ortopedą. Musi zobaczyć to
specjalista… Wiem że nie lubisz szpitali, ale trzeba było być ostrożniejszym.-
usiadła obok niej i gładziła brązowooką po policzku kciukiem. -Richard pomóż
mi.- zwróciła się do męża.
-A może chcecie lodu?- pani White
kiwnęła głową twierdząco na co moja mama szybkim krokiem ruszyła do zamrażalki
z której wyciągnęła woreczek z lodem.- Proszę.- Vanessa przyłożyła ją sobie
delikatnie do kostki i syknęła z bólu.
-Mogę jechać z Wami?- wszyscy,
razem z Vanessą spojrzeli się na mnie. Moi i rodzice Vanessy z radością, a
Vanessa ze znakiem zapytania.
-Tak. Chodź.- popędziła mnie mama Vanessy.
Szedłem za jej ojcem, który niósł ją na rękach. Co chwila zerkała w moja stronę
zza ramienia.
W drodze rodzice Vanessy mówili jej
jaka to jest nierozważna i nieuważna.
W tym momencie uświadomiłem sobie
że to przeze mnie, coś się stało osobie do której mam zaufanie.
Po pewnym czasie rodzice Vanessy
zaczęli rozmawiać między sobą.
-Przepraszam…- szepnąłem, a
dziewczyna odwróciła się w moją stronę.
-Za co?- chyba chciała się
uśmiechnąć, ale wyszedł jej grymas.
-Za to. Gdyby nie ja…
-To co?- przerwała mi.
-To to by się nie wydarzyło.-
odwróciłem głowę w stronę szyby bo bałem się dalszej części rozmowy. Po pewnym
czasie znowu się odezwałem.- Boli?
-Przyzwyczaiłam się.- powiedziała
nie odwracając twarzy.
Po kilku minutach byliśmy na
miejscu. Ojciec Vanessy wziął ją ponownie na ręce i niósł w stronę wejścia.
Potem czekaliśmy około dziesięciu minut koło recepcji, a potem jeszcze godzinę
na prześwietlenie.
-Złamana.- powiedziała dziewczyna
gdy jej ojciec posadził ją obok mnie.
-Zamawiam sobie miejsce na kostce.-
miałem na myśli podpis, a dziewczyna chyba to zrozumiała bo uśmiechnęła się
delikatnie.
Gdy poszła, aby jej noga została
oblana gipsem ja zamknąłem oczy i sam nie wiem kiedy usnąłem.
-Powiedz jej.- przede mną stanęła
Victoria. Była łagodna i uśmiechnięta.
-Justin, Justin…- ktoś trząsł mnie
za ramię.
-Co, a tak.- uśmiechnąłem się na
widok Vanessy. Gips na nodze sięgał jej tak aby mogła zginać ją w kolanie.
Podpierając się na kulach szła przede mną.
Po kilkunastu minutach drogi
zaparkowaliśmy pod domem Vanessy. Poczułem wibracje mojego telefonu w kieszeni.
-Mama?- powiedziałem na głos.
-O daj mi ją.- telefon zabrała mi
mama Vanessy. Co chwilę było słychać „tak”, „świetnie”, „oczywiście”. Gdy
oddała mi komórkę oznajmiła mi radośnie.- Twoja mama nie chce żebyś wracał tak
późno do domu i będziesz dzisiaj u nas spał. Tylko jeszcze nie wiem gdzie. Może
w pokoju gościnnym obok Vanessy? Idźcie na huśtawkę, a ja za ten czas
przygotuję Ci pokój Justin.- Nie mogłem wypowiedzieć słowa podczas tego całego
monologu.
Posłusznie ruszyliśmy na huśtawkę.
Vanessa uśmiechnęła się.
-Co?- spojrzałem na nią z boku.
-Nasi rodzice chcą nas na serio
swatać.- ja odwzajemniłem jej uśmiech.
-Tak.- oboje zawstydzeni
spuściliśmy głowy.- Chodź do domu. Zimno się robi.- idąc powolnym krokiem
Vanessy co chwilę wymienialiśmy spojrzenia.
Po kolacji dostałem podkoszulek i
zapakowane bokserki.
-To tak dla niespodziewanego
gościa.- usprawiedliwiła się kobieta, a ja uśmiechnąłem się.
-„Takiego jak ja”- pomyślałem.
Poszedłem do łazienki pod prysznic i dopiero teraz przypomniały mi się słowa
Victorii. W bokserkach i koszulce wyszedłem z łazienki i usiadłem na
dwuosobowym łóżku.
-Ale o czym mam jej powiedzieć?-
powiedziałem na głos.
-Komu?- zza drzwi wyjrzała
Vanessa.- Mogę?- kiwnąłem głową na tak.
-Nikomu…- zmieszałem się tym co
przed chwilą usłyszała.
-A nie przeszkadzam?- uśmiechnęła
się kuśtykając do fotela.
-Nie.- mimo chęci nasza rozmowa nie
kleiła się. Po kilku minutach ciszy wpadłem na pomysł.- Ja ci zadam dziesięć
pytań, a ty na nie odpowiesz, a potem na
odwrót.- dziewczyna odpowiedziała twierdząco więc zacząłem.
-Jeden. Twój ulubiony kolor.
-Granatowy.- uśmiechnęła się. Ja
też.
-Dwa. Twój ulubiony zespół?
-Black eyed peas.
-Trzy. Jak to się stało że nigdy
cię tutaj nie widziałem?
-Prawie nie ruszałam się z domu.
-Cztery. Czemu jesteś taka
nieśmiała?
-Nie wiem. Tak po prostu jestem.
-Pięć. Robiłaś to już?-
uśmiechnąłem się szeroko. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy.
-Co?
-Odpowiedz.
-Nie.- powiedziała ciszej.
-To odpowiedź na moje pierwsze
pytanie?
-Tak! Zadawaj dalej!- widocznie
zdenerwowałem ją tym pytaniem. Ale chciałem wiedzieć. Widocznie tak jesteśmy
zbudowani.
-Sześć. Miałaś chłopaka?
-Nie.
-Siedem. Hmm… Czy jestem dla Ciebie
kimś ważnym.- spojrzałem się odruchowo w okno czekając na odpowiedź.
-Tak.- dziewczyna odpowiedziała
speszona.
-A kim?
-Nie wiem. Sama nie wiem.
-A byłabyś w stanie zakochać się w
takim chłopaku jak ja po przejściach?- tym razem spojrzałem się na nią.
Patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
-Tak…- w jej głosie było słychać
niepewność.
-A co byś zrobiła gdyby taki
chłopak wyznał Ci miłość?- dopiero teraz zrozumiałem o co chodziło Victorii. O
to co czuję do Vanessy. Wcześniej myślałem że kocham ją jak przyjaciółkę, a nie
jak dziewczynę.
-Powiedziałabym mu że mamy umowę
której nie możemy złamać.- powiedziała przez łzy i wyszła z pokoju. Moje oczy
ciągle tkwiły w tym miejscu w którym ona była przed chwilą. Gdy usłyszałem
trzask drzwiami z moich oczu poleciały łzy i wściekły rzuciłem poduszką o
ścianę.
-Tylko przyjaciel… Nic więcej.-
wyszeptałem pod nosem.- Ale do cholery jasnej nie dziewczyna.- powiedziałem na
głos.
Szczerze? Jedno z najlepszych opowiadań jakie czytałam ;*
OdpowiedzUsuńCzytam sb to opowiadania i płaczę... :* Pięknie piszesz <33
OdpowiedzUsuń